Muszę się przyznać, że ostatnio przeniosłem trzy książki
Lance’a Armstronga z reprezentacyjnego miejsca na półce z ulubionymi lekturami,
w nieco bardziej ustronne miejsce. Choć nie miało to wielkiego znaczenia, bo
gdybym był chandlerowskim bohaterem to mógłbym powiedzieć o sobie, że nie
odwiedzają mnie tłumy. I muszę również przyznać, że nie tylko kibicowałem
Lance’owi Armstrongowi, ale byłem jednym z tych, których można nazwać
Wyznawcami. Wyznawcami Bossa z Austin, który pokonawszy śmiertelną chorobę,
wrócił do zawodowego kolarstwa i siedem razy, jak lubił mawiać, skopał tyłek
całemu światu, wygrywając Tour de France.
I pamiętam ten dzień, mniej więcej rok temu, kiedy wstałem
rano i zacząłem czytać w internetowych portalach streszczenie wywiadu
Armstronga jakiego udzielił Oprah Winfrey. I nadal nie wierzyłem. Dopiero,
kiedy na własne oczy zobaczyłem i usłyszałem, jak sześciokrotnie odpowiada
„Tak” na pytania Oprah o doping i o to, że wszystkie jego zwycięstwa w
najsłynniejszym z Tourów to, rzecz upraszczając, jedna wielka ściema, wtedy
uwierzyłem. I skoro już tak mi dobrze idzie w kwestii wyznań, to dodam, że
jeszcze w momencie zadawania przez prowadzącą tychże pytań, wierzyłem, że
Armstrong zaprzeczy, może nawet udowodni swoją niewinność, a przynajmniej w jakiś
sposób okaże się, że to wszystko, co wyczytałem w internecie, co znałem
wcześniej z raportu USADA, jest wielkim spiskiem skierowanym przeciwko mojemu
idolowi.
Idolowi największemu z największych, bowiem od kilku lat Tour de France jest dla mnie najważniejszą imprezą sportową roku, ważniejszą niż igrzyska olimpijskie czy futbolowe mistrzostwa świata, a w niej Lance Armstrong występował zazwyczaj w roli głównej. Przez lata go broniłem, na wszystkie oskarżenia o doping, odpowiadałem zawsze jednakowo: żadne badanie nigdy nie wykazało, że Armstrong stosował niedozwolone środki, a mój podziw dla niego, był dużo silniejszy niż wszystkie podejrzenia.
Idolowi największemu z największych, bowiem od kilku lat Tour de France jest dla mnie najważniejszą imprezą sportową roku, ważniejszą niż igrzyska olimpijskie czy futbolowe mistrzostwa świata, a w niej Lance Armstrong występował zazwyczaj w roli głównej. Przez lata go broniłem, na wszystkie oskarżenia o doping, odpowiadałem zawsze jednakowo: żadne badanie nigdy nie wykazało, że Armstrong stosował niedozwolone środki, a mój podziw dla niego, był dużo silniejszy niż wszystkie podejrzenia.
Zawsze też zastanawiało mnie jedno, a co na potrzeby
dyskusji z wrogami mojego idola nazwałem „klątwą Armstronga”, otóż ilekroć
jakiś kolarz odchodził, najczęściej skonfliktowany z nim, z drużyny, w której
jeździł Armstrong, to bardzo szybko wpadał on złapany na stosowaniu dopingu.
Nie muszę specjalnie głęboko grzebać w pamięci, żeby przytoczyć nazwiska tych,
którzy padli ofiarą tej klątwy, a więc: Tyler Hamilton, Roberto Heras czy Floyd
Landis, można do tej listy dołączyć nawet Alberto Contadora. Wszyscy wpadali, a
Lance Wszechmogący trwał. Ciekawe jak to możliwe, prawda?
Książka dziennikarza Daniela Coyle’a i wspomnianego
wcześniej kolarza Tylera Hamiltona „Wyścig tajemnic” odpowiada na to pytanie
oraz odsłania wszystkie szczegóły działania przedsiębiorstwa pod nazwą „Lance
Armstrong”, bo było to ogromne przedsięwzięcie, w którym albo zgadzałeś się na
wszystko jak Tyler Hamilton, albo odchodziłeś w niesławie jak choćby Frankie
Andreu, który nie chciał korzystać z Edgara, jak kolarze nazywali EPO, i musiał
odejść z drużyny, a dla Armstronga stał się zagrożeniem i niemal śmiertelnym
wrogiem. Ostatecznie to m.in. jego zeznania pogrążyły Bossa, choć można
powiedzieć, że zmowa milczenia w sprawie Armstronga, jak na ilość
zaangażowanych w proceder osób, trwała bardzo długo, ale kiedy pękło pierwsze
ogniwo, to afera dość szybko nabrała wielkości i szybkości śniegowej lawiny.
Właściwie nic mnie w tej książce nie zdziwiło, nie
zaskoczyło. Zdawałem sobie sprawę, jak to musiało wyglądać. Ale gdybym miał
okazję zadać Armstrongowi jedno pytanie, to brzmiałoby ono tak: „Słuchaj, dude, wygrałeś walkę ze śmiertelną
chorobą, mam nadzieję, że za dwa lata nie okaże się, że to również była ściema,
ale... brałeś doping od początku, a jak wróciłeś po chorobie to powiedziałeś
sobie – teraz, to ja wezmę tyle, że wygram Tour de France pięć albo i siedem
razy, tak?” Ciekaw jestem odpowiedzi, choć potrafię ja sobie wyobrazić, byłyby
to mniej więcej ten sam bełkot, którym Armstrong próbował się bronić choćby w
rozmowie z Winfrey: że on tylko wyrównywał szanse, bo w tych czasach wszyscy
stosowali doping, czyli albo bierzesz i wygrywasz, albo jesteś uczciwy i nie
osiągasz nic. Doprawdy, diabelska alternatywa.
Był, we wspomnianym już wywiadzie przeprowadzonym przez
Oprah Winfrey, fragment, który wstrząsnął mną bardziej niż skala oszustwa i
wszystkie szczegóły medyczne z książki Coyle’a i Hamiltona, a mianowicie, kiedy
rozmowa zeszła na temat najstarszego syna Armstronga - Luke’a i tego jak on się
czuje, teraz, kiedy okazało się, że jego ojciec jest jednym z największych
oszustów w historii sportu. Przez tę krótką chwilę spadła z twarzy Armstronga maska
Bossa i przez kilkanaście sekund można było zobaczyć człowieka z krwi i kości,
a nie ludzką maszynę naszprycowaną dopingiem i wjeżdżającą na Mont Ventoux z
kadencją 110 obrotów na minutę. Krótko to trwało, ale wtedy na twarzy
Armstronga przez chwilę można było zobaczyć odrobinę skruchy i żalu, do czego
doprowadził najpierw przez lata oszukując, a potem brnąc w te kłamstwa jak w
bagno. Ale żeby Wyznawcy ci wybaczyli to trochę za mało, Lance.
"Wyścig tajemnic" (The Secret Race: Inside the Hidden World of the Tour de France: Doping, Cover-ups, and Winning at All Costs) - Tyler Hamilton, Daniel Coyle, Wydawnictwo SQN, 2012
Fanką Armstronga nigdy nie byłam, kolarstwo mnie nie kręci, ale przyznaje, że ta wiadomość mną też wstrząsnęła. Nawet taki laik jak jak, kojarzy faceta, wie tak pi razy oko, co on osiągnął i po takiej informacji, jakoś robi się dziwnie. Można się czuć paskudnie oszukanym.
OdpowiedzUsuń