Domyślam się, że czyta Pan ten
list, jak to ma w zwyczaju, wypiwszy wcześniej pół litra whisky i dwanaście
piw, i mam takie przypuszczenie graniczące z pewnością, że było Panu mało tego
wieczora, postanowił Pan co nieco dokupić, wyszedł Pan z mieszkania i znalazł
ten list na wycieraczce, prawda?
Mówiąc szczerze ja również, jak
to się tutaj u nas mówi, dzisiaj nie wylewałem za kołnierz, inaczej pewnie
nigdy nie zdobyłbym się na odwagę, żeby napisać ten list.
Panie Bukowski! Muszę przyznać
nieśmiało, że nie przeczytałem wszystkich dzieł z Pańskiego sporego dorobku,
nie mniej jednak przeczytałem ich dostatecznie wiele, żeby wyrobić sobie zdanie
na ich temat.
O ile „Kobiety”, bądź „Hollywood”
wchłonąłem w jeden wieczór niczym butelkę dobrej wódki, tak „Listonosz” ciążył
mi od pierwszego słowa, tak jak Panu z pewnością od pierwszego kroku ciążyła
wypchana listami torba, kiedy pracował Pan jako doręczyciel na poczcie. Pańska
proza jest taka jak zawsze, czyli szorstka jak druciana szczotka, ale
„Listonoszowi” ewidentnie brakuje fabuły. Pański bohater (nie zdradzę tutaj
żadnej tajemnicy jeśli napiszę, że to z pewnością Pańskie alter ego) chodzi po
Los Angeles, roznosi listy i albo jest wkurwiony, albo wkurwiony jest bardzo.
Oczywiście „Kobietom” można postawić podobny zarzut, że albo Pański bohater
jest pijany, albo pijany jest bardzo. Ale
„Kobiety”
mają pewien urok, być może
sprawia to ta setka kobiet, która na tych trzystu stronach przewala się przez
łóżko głównego bohatera. „Listonosz” nie jest pozbawiony humoru, ach, te
naloty dywanowe na pański tyłek, w czasie kiedy spełniał Pan swoje obowiązki
małżeńskie, ale męczyłem się z tą powieścią. Jej przeczytanie zajęło mi tyle
czasu, ile Panu jej napisanie, czyli trzy tygodnie.
Opowiadania zawarte w tomie
„Najpiękniejsza dziewczyna w mieście” są jak gustowny czteropak piwa, ładnie
opakowany, smaczny i idealny na jeden wieczór. Zdarzają się Panu oczywiście
opowiadanie słabsze, ale nie bądźmy drobiazgowi.
„Czego ten skurwiel chce”, myśli
Pan pewnie, a wrogość w stosunku do mnie potęguje zapewne chęć napicia się, a
ja tu Pana zatrzymuję, odrywam od butelki i zmuszam Pana do lektury, na którą z
pewnością nie ma Pan ochoty, obiecuję się streszczać, Panie Bukowski. Żeby jak
najszybciej mógł Pan wrócić do swojej obskurnej klitki, którą nazywa Pan
mieszkaniem, słuchać muzyki klasycznej w radiu i pić oraz, co oczywiste, pisać.
Podobno przeraża Pana myśl, że może się Panu zdarzyć dzień bez pisania. Prawda
to czy kolejna miejska legenda? Trzeba Panu oddać, że wytrwałości i
konsekwencji nigdy Panu nie brakowało, tyczy się to i pisania, i chlania. Godne
podziwu.
Według Pana literatura musi być
żywa, dlatego trzeba pić, pisać i dupczyć. Trudno się nie zgodzić. To cały Pan!
W jednym krótkim zdaniu, zawiera Pan rady, nad którymi ludzkość łamała sobie
kręgosłupy moralne od wieków.
Wracając do Pańskiej twórczości,
dwa słowa: opowiadanie „Antychryst”! To jest jazda bez trzymanki, po bandzie i
po pijaku. Jest ono tak odrażające, ohydne, że aż fascynujące. Można w ciemno
założyć, że nikt nigdy poza Panem nie napisał opowiadania o facecie, który
zgwałcił ośmiolatkę. A że żyjemy w czasach politycznej poprawności, można
dodać, że nikt nigdy już nie napisze. A przy „Antychryście” nawet „American
Psycho” wygląda jak niewinna opowiastka dla panien z dobrego domu. „Antychryst”
mnie połamał, potem wbił w fotel, a na końcu podniósł w górę i wyrzucił przez
otwarte okno. Spadałem z dziewiątego piętra, ale warto było, Panie Bukowski!
„Seks to coś, co się robi, kiedy
nie można zasnąć”, aleś to Pan wymyślił! Jak Pan coś powiesz czasami, kawalarz
z Pana, jaja normalnie. Wygląd masz Pan lumpa, a głowę nie od parady. Szacunek
po raz kolejny, a żeby nadać mu jeszcze większe znaczenie, mówimy teraz:
szacun, co mi ten kretyński edytor tekstu zmienia na „szacuj”, skaranie boskie,
Pańska stara Smith Corona na pewno sobie na takie swobodne działania nie
pozwalała.
Twierdzi Pan, Panie Bukowski, że
bogowie skutecznie się Panem opiekują, że wrzody Panu niestraszne, mimo że
podlewa je Pan alkoholem wszelkiego rodzaju i wielkiej ilości. Mogę Panu
zdradzić w tajemnicy, Panie Bukowski, że alkohol Pana nie zabije, przynajmniej
nie bezpośrednio, a uśmierci Pana, ostatecznie i na zawsze, trywialna
białaczka.
Póki co, jeszcze żyjemy, a zatem
napijmy się Panie Bukowski i wzbijmy się pod niebiosa! (To pańskie słowa, więc
proszę po raz kolejny na mnie nie bluzgać i nie rzucać we mnie butelką po
whisky)
Z wyrazami szacunku, również dla
Henry’ego Chinaskiego
K.
Wow, niezły tekst. Gratuluję oryginalnego podejścia.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się ten tekst podobał...masz super pióro :D
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst, bardzo oryginalny i cóż, chyba będę musiała poznać twórczość wspomnianego Bukowskiego:)
OdpowiedzUsuńTrzeba przyznać, że świetnie się Ciebie czyta ;)
OdpowiedzUsuńDokładnie ;)
Usuńmocno napisane
OdpowiedzUsuń